🪔 Skarby Znalezione Po Wojnie
Karol Estreicher urodził się w 1906 roku w Krakowie jako syn wybitnego naukowca, prawnika, wówczas już profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Stanisława. Pochodzenie nie ułatwiało mu sprawy, zawsze musiał się mierzyć z ciężkim brzemieniem oczekiwań otoczenia, które spodziewało się, że pójdzie w ślady wybitnych przodków.
Zwiadowca Historii (Bartłomiej Stój) -. 3 lutego, 2020. 2. Ogromny skarb Wikingów znaleziony w Watlington na terenie Anglii został zakupiony przez lokalne muzeum Ashmolean za 1,35 mln funtów. Przyczyniło się do tego 700 członków lokalnego społeczeństwa które pomogło zebrać całą kwotę. Skarb odkrył 60-cio letni poszukiwacz w
Polskie skarby o których mowa w tytule to nasze dobra kulturowe, które zrabowane zostały głównie podczas II Wojny Światowej. Są to m.in. Obrazy, artefakty, cenne zastawy czy dawne zniszczone budynki. Zapewne każdy z nas przynajmniej raz słyszał o złotym pociągu, bursztynowej komnacie czy jajach Feberge.
Raedwald jest najpewniejszym kandydatem, pomimo, że sugerowano innych. Możliwe, że zakopane skarby odzwierciedlają wielkość trybutu płaconego królowi przez podległych mu władców, w czasach, gdy tytułował się bretwaldem. Dwie identyczne sprzączki naramienne znalezione w grobowcu fot. Jononmac46 (CC BY-SA 3.0), via Wikimedia Commons
Przedmioty pochodzące z wykopalisk, znalezione przez policjantów w domu 35-latka /KPP Wągrowiec /Policja REKLAMA Policja w Wągrowcu poinformowała, że mężczyzna prowadził wykopaliska archeologiczne amatorsko i bez żadnych zezwoleń. Został zatrzymany krótko po sprzedaży monety z okresu kultury rzymskiej.
Dolny Śląsk obfituje w tajemnice z czasów odległych, ale i z lat II wojny światowej. Niektóre sekrety udało się wyjaśnić, lecz wiele skarbów nadal czeka w ukryciu, aż ktoś je znajdzie. Robert Primke i Maciej Szczerepa uchylają rąbka tajemnicy, jaka otacza ludzi i wydarzenia związane z okolicami Lwówka Śląskiego, Wlenia
Świadczą o tym inne skarby znalezione na omawianym obszarze, bo ten ze Słuszkowa nie jest bynajmniej jedynym, który został wtedy ukryty w tej części Wielkopolski – wczesnośredniowieczne skarby kruszcowe odkryto również w Zbiersku (depozyt z ok. 1085 roku), Mycielinie (srebrne ozdoby z XI w.), Ogorzelczynie i Koninie Grójcu (koniec
Podczas działań wojennych zakład został prawie całkowicie zrujnowany. Dzieła zniszczenia dopełniło wywiezienie cennych elementów wyposażenia do Związku Radzieckiego. Po wojnie Mirostowice znalazły się na terenie Polski. W 1948 r. garstka Polaków podjęła udaną próbę ponownego uruchomienia zakładów. Produkcja do lat 60.
Gdy przechodzili po części, którą od jakiegoś czasu przekopywali, ich uwagę przykuł jakiś lśniący przedmiot. Postanowili pokopać głębiej i znaleźli metalowe pojemniki zawierające ponad 1400 złotych monet. Po oględzinach okazało się, że znalezisko pochodzi z XIX wieku, a jego wartość to 10 milionów dolarów. #2.
c7nuW5. Iwona Zielińska-Adamczyk Rozmowa z ROBERTEM KUDELSKIM, badaczem historii, wybitnym specjalistą badań nad majątkiem utraconym przez Polskę w czasie II wojny światowej, dokumentalistą, pisarzem, którego pasja poszukiwania prawdy o skarbach zrodziła się w dzieciństwie, dzięki „Przygodom Pana Samochodzika“, a stała się wręcz zawodowym zajęciem, opartym na zgłębianiu polskich i niemieckich dokumentów w poszukiwaniu prawdy o ukrytych skarbach i obalaniu medialnych mitów. Od kilku dekad zajmuje się pan pasjonującą historią skarbów ukrytych przez nazistów na Dolnym Śląsku i okolicach w oparciu o polskie i niemieckie dokumenty. Ostatnia pana książka poświęcona jest złotemu skarbowi Hitlera, którego część po wojnie odnaleźli Amerykanie. Tak, to „Złoto Hitlera - Ostatni transport złota III Rzeszy”. Książka jest wynikiem moich wszystkich wcześniejszych badań, które prowadzę od lat. Mój cel to opowiedzieć historię, odkryć prawdę o zdarzeniach ciekawych i sensacyjnych, intrygujących, ale też obalić krążące po mediach mistyfikacje typu „złoty pociąg”, ale takim mitem jest też „złoto Wrocławia”. Badając te tematy, doszedłem do konkluzji, że są to legendy, bo pod koniec II wojny światowej Niemcy nie posiadali takich zasobów złota ani we Wrocławiu, ani w innych rejonach Dolnego Śląska czy Polski. Marzenia, że znajdziemy gdzieś pochowane zasoby złota, są tylko marzeniem. Trudno uwierzyć, że historia „złota Wrocławia“ to medialna bajka Tak, ale jest to mit. W swojej książce „Złoto Wrocławia. Narodziny Legendy” piszę o tym, skąd się wzięła informacja i ile prawdy w tym, że zimą 1945 roku z Wrocławia wyruszył tajemniczy konwój, który miał wywozić złoto bankowe, depozyty zakładów jubilerskich i majątek prywatnych właścicieli. Eskortę zapewniała grupa zaufanych oficerów SS i policji. Celem tego transportu miało być dotarcie do bezpiecznej kryjówki. Kilka lat po wojnie na trop tej informacji wpadli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Kulisy ukrycia depozytów wywiezionych z Wrocławia zdradził im mieszkaniec jednej z dolnośląskich miejscowości Herbert Klose, który po wojnie został w Polsce. A miał być jednym z uczestników wspomnianej operacji. Zeznania, jakie złożył w trakcie śledztwa, prowadzonego w latach 50. stały się fundamentem legendy o złocie Wrocławia. Co w tej sprawie jest prawdą, a co mistyfikacją? Oczywiście, w skarbcu Banku III Rzeszy we Wrocławiu były depozyty, które należały do osób prywatnych. Znalazłem dokumenty, które to potwierdzają. Jednak te kosztowności i złoto nie zostały ewakuowane. Do końca wojny były przechowywane w skarbcu bankowym i Reichbanku, i innych wrocławskich banków, a później zostały ukradzione przez Rosjan. Relacje polskich urzędników bankowych, którzy po wojnie przyjechali do Wrocławia, dowodzą, że Rosjanie nawet w czasie ich obecności w mieście wysadzali skarbce i „zabezpieczali” ich zawartość. Główny zasób złota III Rzeszy znajdował się w centralnym banku w Berlinie. Pod koniec wojny jego część wywieziono do Turyngii i ukryto w kopalni, a ostatni taki transport, który składał się z kilku ton złota, wywieziono samochodami do Bawarii. Ten wątek opisuję w ostatniej książce. Opiera się ona na niemieckich dokumentach i opowiada, jak wyglądała ta trasa, gdzie zostało ukryte w górach, jak Amerykanie wpadli na jego trop. Poszukiwali go wcześniej na terenie centralnych Niemiec, w końcu trafili do Bawarii i tam rozpoczęły się poszukiwania. Czy przyglądał się pan także wątkom z poszukiwaniem przez Niemców, po wojnie skarbów na terenie Polski? Tak. Niemcy Zachodnie, zaraz po wojnie, zajmowały się poszukiwaniem tego złota, bo do nich też trafiały informacje, tak jak i do nas, że gdzieś na Dolnym Śląsku zostały ukryte skarby i oni skrzętnie te informacje sprawdzali. Opisuję również i te wątki. Ciekawe jest też to, że rząd federalny do lat 70. poszukiwał złota III Rzeszy. Było kilku polskich robotników przymusowych, pracujących w czasie wojny na terenie Niemiec, którzy byli świadkami ukrycia jakichś depozytów i wyrażali chęć opowiedzenia o tym. Poinformowali o tym ambasadę RFN, przekonując, że wezmą udział w takich poszukiwaniach. Niewiele osób wie, ale są takie wątki polskie, że na teren Niemiec wywieziono wiele okupacyjnych polskich złotych depozytów odebranych ofiarom obozów koncentracyjnych. Wielu urzędników bankowych z Dolnego Śląska wyjechało do Niemiec i tam też opowiadali o wywiezionym złocie z Polski. Pisząc o nazistowskim złocie, pojechałem do Bawarii, by obejrzeć te intrygujące miejsca. Dotarłem do wielu nieznanych dokumentów, spotkałem ostatnich świadków tych historii. Lista składnic z ukrytymi w nich dziełami sztuki przez Guntera Grundma-nna, ostatniego regionalnego niemieckiego konserwatora zabytków, urodzonego w Cieplicach, do dzisiaj budzi wielkie emocje. Czy uważa pan, że na temat listy już wszystko napisano i odkryto całą prawdę na ten temat? Od wyjazdu Grundmanna z Dolnego Śląska minęło blisko 80 lat. - Jestem pewien, że jest bardzo wiele niezbadanych i nieodkrytych wątków historii z ukrywaniem dzieł sztuki przez ostatniego na Dolnym Śląsku konserwatora zabytków Guntera Grundmanna. Wiemy, że takich składnic powstało ponad 100. Gromadząc i analizując dokumenty archiwalne wspólnie z kolegami: Jackiem Kowalskim i Robertem Szulikiem, w naszej książce „Lista Grundmanna”, staraliśmy się udokumentować cały proces zabezpieczania zbiorów sztuki. Wiele tych składnic zostało odkrytych przez polskich urzędników i te zbiory zostały zabezpieczone, ale dużą ich część już wcześniej okradziono. Niektóre magazyny zostały spenetrowane przez wojska radzieckie, a ich zawartość wywieziono do Rosji. Z tego powodu nie można powiedzieć, że ta sprawa została zamknięta. Może jest bardziej usystematyzowana, wyszła ze sfery mitów do sfery ujętej dokumentami, ale nadal istnieje bardzo długa lista tematów do zbadania i wyjaśnienia. Ocena tego, co znajdowało się w poszczególnych składnicach i jaki los spotkał poszczególne kolekcje sztuki, to gigantyczna praca. Z całą pewnością część zaginionych zabytków pojawia się gdzieś w obiegu na rynkach antykwarycznych w Polsce, w Europie i poza nią, ale nikt tym się publicznie nie chwali. Ten temat ma jeszcze wielki potencjał. Który, z tych niezbadanych wątków, jest dla pana najbliższy? - Bardzo mnie interesuje składnica w pałacu w Roztoce, na Dolnym Śląsku. Były tam niezwykle cenne obrazy z Muzeum Śląskiego, dzisiaj Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Głębokie badania, które przeprowadziłem, dowiodły, że kilka z tych obrazów zostało wywiezionych do Niemiec i dzisiaj znajdują się w berlińskich muzeach. A powinny wrócić do zbiorów wrocławskich, ale to jest oczywiście zadanie dla odpowiednich władz, żeby przeprowadzić ten proces. Ten fakt już pokazuje, że dogłębne zbadanie wątków dotyczących składnic profesora Grundmanna może wyjaśnić, co się stało z nieodzyskanymi dziełami sztuki. Profesor opuścił Dolny Śląsk w lutym 1945 roku. Nie wiemy dokładnie, co się działo dalej z dziełami sztuki, które pozostały w utworzonych przez niego składnicach. Znalazłem informacje, w jego wspomnieniach, że po jego wyjeździe odpowiedzialność za opiekę nad składnicami spadła na władze wojskowe. Może to oznaczać, że niemiecka armia w dalszym ciągu prowadziła operacje przenoszenia, wywozu, ukrycia tych zbiorów w innych miejscach. To jest właśnie historia do dalszego badania. Ciekawostką jest też fakt, że wiele dzieł z polskich kolekcji trafiło do Cieplic, gdzie prof. Grundmann miał swoje biuro. Wśród tych zbiorów były znane nam trzy obrazy Matejki, które po wojnie znaleziono przypadkiem w małej miejscowości Przesieka. To znaczy, że ktoś je wywiózł i przeniósł w inne miejsce. Pewnie miały być ewakuowane dalej. To też dowód, że zawartość składnic Grundmanna była przedmiotem działań ewakuacyjnych nawet po tym, jak konserwator opuścił Dolny Śląsk. Z całą pewnością są to historie, które należy zbadać. Wiosną, dwa lata temu media europejskie zelektryzowało ujawnienie tzw. Dziennika Ollenahauera, rzekomego SS-manna, organizującego ukrycie dzieł sztuki, obrazy Rafaela i Rubensa czy kilkadziesiąt ton złota. Wśród różnych miejsc ukrycia skarbów był tam też właśnie zamek w Roztoce. Co pan o tym sądzi? Kolejny mit? - Ja jestem przekonany, że jest to fikcja. Z zachowanych dokumentów wiemy, że w Roztoce miały być ukryte zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej, ale także dokumenty związane z wywiadem i kontrwywiadem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i prywatne dokumenty Hochbergów, właścicieli zamku. Trudno założyć, że do takiego miejsca ktoś jeszcze postanowił przywieźć i ukryć niewyobrażalne skarby, tony złota, które miały być ukryte w jakiejś studni. Uważam, że ta historia jest spreparowana, tym bardziej że nie potwierdziły jej profesjonalne badania. Tajemnicą owiany też jest zamek w Karpnikach, w którym miała być ukryta, pocięta na kawałki, Bursztynowa Komnata. Ile może być w tym prawdy? - Zamek w Karpnikach jest dla badacza tego typu tajemnic szczególnie fascynującym miejscem. Chyba najbardziej ciekawym na Dolnym Śląsku. W trakcie pisania „Listy Grundmanna” zacząłem dogłębnie badać to miejsce. Tam również pojawiają się wyjątkowo cenne zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej, ale i bezcenne kolekcje rodziny książęcej, która była właścicielem tego majątku. Tu także przeniósł z Darmstadtu swoją kolekcję obrazów ostatni właściciel Karpnik, książę Ludwig Heski. Jedną z najcenniejszych w Europie, a może i na świecie. „Madonna” Holbeina, która tam była ukryta, niedawno została sprzedana w 2011 roku za 75 mln euro. Były też dzieła Cranacha, Halsa, Teniersa, Ruisdaela i innych twórców europejskich. W lutym 1945 r. do Karpnik przyjechał prof. Grundmann, któremu udało się wywieźć z zamku część książęcej kolekcji obrazów. Po nim do majątku dotarł hrabia Ernst Otto Solms-Laubach, przedstawiciel niemieckiego sztabu generalnego odpowiedzialny za zabezpieczanie zrabowanych dzieł sztuki na terenach okupowanych. W tym miejscu pojawia się wątek Bursztynowej Komnaty. To właśnie on był uczestnikiem demontażu i wywozu z Rosji, z Carskiego Sioła do Królewca i dalej, Bursztynowej Komnaty. Dlaczego pojawił się w Karpnikach? Z jaką misją? Po wojnie udało się znaleźć korespondencję nadleśniczego, pełniącego funkcję gospodarza majątku w Karpnikach, który informował rodzinę książęcą, że Solms-Laubach podjął się zabezpieczenia części kolekcji. Do wagonów kolejowych, które udało mu się zorganizować, załadowano głównie skrzynie z kolekcją obrazów darmstadzkich i one wyjechały do Niemiec. Może tym transportem jechała też Komnata? Tego nie ustalono, ale legenda człowieka związanego z zaginięciem Bursztynowej Komnaty jest tak wielka, że starano się także Karpniki łączyć z historią tego dzieła sztuki. Zresztą wojenne tajemnice Karpnik spowodowały, że kiedy w latach 80. służby specjalne PRL poszukiwały złota Wrocławia i skarbów nazistowskich ukrytych na Dolnym Śląsk, właśnie ta miejscowość stała się bardzo ważnym miejscem prowadzonych poszukiwań. Skierowano tam specjalną ekipę, robiono badania geofizyczne, przesłuchiwano miejscową ludność. Jedna z uzyskanych informacji wskazywała, że pod koniec wojny w okolicznych lasach ukrywano jakieś skrzynie wywiezione z zamku. To miejsce nadal przyciąga poszukiwaczy. Dzisiaj w zamku mieści się luksusowy hotel, ale myślę, że miejsce to kryje jeszcze wiele pasjonujących historii. A czy wszystkie zbiory ukradzione przez nazistów z Krakowa, Wawelu i ukryte na Dolnym Śląsku zostały odzyskane? Nie wszystkie. Najcenniejsze zabytki trafiły z rozkazu Hansa Franka na Dolny Śląsk latem 1944 roku. Przywieziono tu nie tylko zbiory z Krakowa, ale i z całej Generalnej Guberni, warszawskie, ale i ze Lwowa, te ostatnie pojechały do Świdnicy. Początkowo zabytki ulokowano w pałacu w Sichowie, a potem przetransportowano je do majątku w Morawie koło Świdnicy. Tam przechowywano je do końca wojny. Część z nich prof. Grundmann wywiózł pod koniec stycznia 1945 roku do Cieplic. Najcenniejsze zabytki, w tym „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinci na rozkaz Hansa Franka przetransportowano do Bawarii. Z kolekcji przywiezionych na Dolny Śląsk zaginęło wiele niezwykłych dzieł, w tym portret „Młodzieńca” Rafaela Santii. „Damę z gronostajem” odnaleziono, ale słynnego młodzieńca nie. Czy myśli pan, że jest gdzieś w prywatnych zbiorach europejskich, czy w Ameryce Południowej, Północnej, czy może został zniszczony? - Obraz na pewno nie został zniszczony. Moim zdaniem został on ukradziony na Dolnym Śląsku, właśnie z pałacu w Morawie razem z innymi dziełami sztuki przez osoby, które znały wartość tego dzieła. Ktoś, kto dokonał kradzieży, znał nie tylko wartość artystyczną tego dzieła, ale również materialną. Obraz może znajdować się w Niemczech, Austrii lub Szwajcarii. Być może został sprzedany do Ameryki Południowej, gdzie czarny rynek sztuki ma się bardzo dobrze. Mówiło się o Stanach Zjednoczonych, ale tam raczej tej klasy dzieło sztuki wcześniej czy później by wypłynęło. Pojawiała się sugestia, że portret młodzieńca trafił do Australii lub Rosji. Ja jestem absolutnie przekonany, że ten obraz nadal istnieje i wcześniej czy później ujrzy światło dzienne. Czy jesteśmy w stanie ocenić, ile dzieł sztuki zostało „zabezpieczonych“ przez prywatnych niemieckich czy rosyjskich kolekcjonerów, a ile powróciło na swoje miejsca? To bardzo trudne pytanie. Do tej pory poszukujemy pół miliona zaginionych w czasie wojny dzieł sztuki, ile z tych skarbów trafiło do rąk prywatnych, a ile jest jeszcze poukrywanych w muzealnych zasobach Europy, tego nie wiemy. Wiemy, że Rosjanie zagarnęli ich wielką ilość i z Górnego, i Dolnego Śląska. Do Rosji jechały transporty, których zawartości już dzisiaj nikt nie oszacuje. Część wywiezionych do ZSRR dzieł sztuki zwrócono nam w latach 50. i 60, ale reszty nikt nie jest w stanie wyliczyć. Dostęp do rosyjskich archiwów jest w dalszym ciągu utrudniony. Czy pana zdaniem możliwe jest, że skarby z blisko stu składnic Grundmanna czy dzieła sztuki z prywatnych zamkowych zbiorów książąt niemieckich zostały ukryte przez wojsko niemieckie w nieodnalezionych jeszcze sztolniach, podziemiach, jaskiniach Karkonoszy, Gór Sowich, Gór Złotych? - Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Miejsca takie jak sztolnie, bunkry, schrony wykorzystywano raczej na magazyny broni, materiałów do prowadzenia wojny. Czasami ukrywano tam archiwa i dokumentację badań nad nową bronią. To możliwe, że w takich miejscach w dalszym ciąg znajdują się tego typu „skarby”. Czy mogą tam być dzieła sztuki? Mogły się oczywiście zdarzać takie przypadki. Pod koniec wojny działania związane z ukrywaniem cennych dóbr prowadzono w pośpiechu, w chaosie wydarzeń wojennych i strachu przed Armią Czerwoną. Przez parę dekad poszukiwań prowadzonych w archiwach polskich, niemieckich, rozmów z wieloma osobami, eksploratorami spotykałem się z informacjami, że w takich miejscach również mogły być zdeponowane dzieła sztuki. Np. w niedostępnych od czasu wojny kopalniach odnajdowano fragmenty ukrytych tam kolekcji. Jakieś pojedyncze ramy po obrazach i tuby, w których znajdowano pozostałości zniszczonych obrazów. Dziś trudno jednak powiedzieć, czy były to fragmenty zbiorów ukrytych przez Grundmanna, czy też własność prywatnych kolekcjonerów. Bo trzeba pamiętać, że na Dolnym Śląsku było kilka tysięcy rezydencji i majątków niemieckiej arystokracji. W tych obiektach z całą pewnością znajdowały się dzieła sztuki. Część z nich została ukryta przez właścicieli: były zakopywane, zamurowywane. Na znalezienie takich skarbów pewnie wciąż można liczyć. Od czasu do czasu ktoś coś odnajduje. Co prawda nikt się tym specjalnie nie chwali, ale to dowód, że w dalszym ciągu warto szukać. Nie tylko na Dolnym Śląsku, ale i na wszystkich terenach przyłączonych do Polski po wojnie. Góry, lasy, podziemia, nieczynne kopalnie, piwnice zamków i pałaców kryją jeszcze wiele wojennych tajemnic Dziękuję za rozmowę Rozmawiała: Iwona Zielińska
Fascynujące historie, tajemnice i skarby – polskie ziemie pełne są niezwykłych opowieści i legend o precjozach, rozrzuconych w najróżniejszych miejscach. Oto największe z nich… Złoty pociąg 12 wagonów wypełnionych złotem, kosztownościami, zrabowanymi z całej Europy oraz bronią, czyli tzw. złoty pociąg rozbudził wyobraźnię poszukiwaczy skarbów w 2015 roku, gdy dwóch mężczyzn zadeklarowało odkrycie miejsca ukrycia pociągu. Legenda głosi, że pod koniec wojny w 1944 roku, skład wyruszył z piechowickich zakładów zbrojeniowych. Po drodze został jednak zatrzymany i przejęty przez oficerów SS, którzy skierowali pociąg do równie tajemniczego tunelu kolejowego. Eksploratorzy twierdzą, że tunel został wybudowany gdzieś na trasie pomiędzy Świebodzicami a Wałbrzychem. “Odkrywcy” rozpoczęli poszukiwania na 66 km trasy, gdzie usytuowana była wojskowa bocznica kolejowa. Jak wynika z dokumentów wojskowych, bocznica wykorzystywana była po Niemcach przez wojska radzieckie, a następnie polskie. Finalnie została zasypana. Według prowadzonych analiz geologicznych gdzieś w tym miejscu znajduje się tunel, a w nim wypełnione skarbami wagony. Stara niemiecka mapa z 1930 roku – Złoty Pociąg miejsce ukrycia. Źródło Opinii odkrywców nie podzielili jednak ani naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej ani Państwowej Akademii Nauk, twierdząc, że tunel może istnieje, jednak nie ma w nim pociągu. Widoczne na zdjęciach geologicznych anomalie terenu określili jako “anomalie termalne”. Źródło Bursztynowa komnata Oryginalna Bursztynowa Komnata w 1917 roku. Czarnobiałe zdjęcie, które pokolorowano. W przeciwieństwie do Złotego Pociągu, istnienie Bursztynowej Komnaty jest potwierdzone historycznie. Ozdobne panele ścienne, wykonane z masy bursztynowej, zamówił w XVIII wieku król Prus Fryderyk I Hohenzollern. W 1716 roku podarował ten niezwykły prezent carowi Piotrowi I. Do czasu zrabowania przez hitlerowców komnata umieszczona była w kompleksie pałacowym Carskie Sioło w Petersburgu. Wiadomo, że w 1941 posiadłość zdewastowali Niemcy, którzy wywieźli komnatę do gotyckiego zamku w Królewcu (obecnie Kaliningrad). Ostatnie udokumentowane fakty, to informacja o spakowaniu komnaty w skrzynie w 1944 roku i schowaniu jej w podziemiach Królewca. W sierpniu tego roku zamek został kompletnie strawiony przez pożar wywołany brytyjskimi nalotami. Dzieło zniszczenia dokończyli później Rosjanie. Czy Niemcom udało się wywieźć skarb przed przybyciem Rosjan? Czy może komnata trafiła w ręce Armii Czerwonej i powróciła do Rosji? Pomysłów na to, gdzie może się znajdować, jest wiele – jedna z wersji mówi, że powróciła do Carskiego Sioła – obecnie w pałacu oglądać można rekonstrukcję Bursztynowej Komnaty – być może jest to oryginał. Zwolennicy koncepcji ”niemieckiej”, wskazują jako potencjalne lokalizacje skarbu poniemieckie zamki w Bolkowie, Lidzbarku Warmińskim, Pasłęku i Człuchowie. Skrzyń z Komnatą poszukiwano również we wraku niemieckiego statku MS „Wilhelm Gustloff”, który 30 stycznia 1945 zatonął na Bałtyku, i w samolocie, który spadł do jeziora Resko Przymorskie koło Rogowa. Komnata mogła również zostać zatopiona w jednym z fińskich jezior lub ukryta gdzieś w Królewcu. Niewykluczone też, że najzwyczajniej w świecie spłonęła w czasie pożaru zamku. Skarb templariuszy Zamek w Chwarszczanach. Powstały w XII wieku Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, ufundowano by chronić pielgrzymów wędrujących do Jerozolimy. W przeciągu dwóch stuleci templariusze stali się nie tylko najpotężniejszym militarnie i finansowo zakonem rycerskim, lecz również sprawną międzynarodową organizacją, posiadającą swoje filie we wszystkich krajach Zachodniej Europy. Nic dziwnego, że ich potęga zaczęła przerażać, zarówno władców świeckich, jak i Watykan. Na początku XIV wieku król Filip IV Piękny wspólnie z papieżem Klemensem V skasował zakon, a braci oskarżył o herezję, przejmując posiadłości Templariuszy we Francji oraz ich majątki. Nie udało mu się jednak posiąść legendarnego skarbu paryskiej komandorii. Złoto templariuszy być może zostało wywiezione do Polski. Zakon obecny był na polskich ziemiach od 1155 roku. Po likwidacji bracia przystąpili do zakonu Joannitów, którzy przejęli dotychczasowe posiadłości Templariuszy. Czy złoto zostało ulokowane gdzieś w okolicach kaplicy w Chwarszczanach? Takiemu rozwiązaniu sprzyjałoby zarówno bagniste podłoże naokoło kościoła, jak i łagodne, w porównaniu z innymi krajami Europy, traktowanie “wyklętych” zakonników. Mimo iż badania archeologiczne z lat 2004 do 2008 nie przyniosły rozwiązania zagadki, w okolicach nie brakuje legend o przypadkach wywożenia z Chwarszczan złota, o skrzyni pełnej kielichów i kosztowności, którą odnalazł i wywiózł przed laty jeden z powiatowych sekretarzy partii. Złoto Inków w Niedzicy Jeden z najbardziej egzotycznych, legendarnych skarbów ulokowanych rzekomo w Polsce to Złoto Inków. Skarb miał zostać ukryty na zamku w Niedzicy lub w wodach stojącego u jego stóp jeziora Czorsztyńskiego w XVIII wieku. Wszystko zaczyna się od Sebastiana Berzeviczy, ówczesnego właściciela zamku, podróżnika i awanturnika, który podróżując po świecie, dotarł do Ameryki Południowej i wziął za żonę Indiankę ze szlachetnej inkaskiej rodziny. Z tego związku narodziła się córka Umina, która pojęła za męża syna wodza Inków. Gdy w roku 1781 w Peru wybuchło powstanie przeciwko Hiszpanom, rodzina znalazła się w niebezpieczeństwie. Hiszpanie krwawo rozprawili się z Indianami, a na liście do egzekucji znalazły się wszystkie osoby usytuowane wysoko w hierarchii plemienia – w tym Unima, jej mąż Andreas oraz syn Antoni, którzy ratowali się ucieczką do Włoch. Niestety hiszpańskie ostrze dosięgło tu Andreasa. Sebastian Berzeviczy chcąc chronić córkę i wnuka ukrył ich w rodzinnej posiadłości w Niedzicy. Chłopca, będącego jednym z ostatnich potomków inkaskich władców, adoptowała Morawska rodzina Benesz. Skarb Indian ukryty zaś został rzekomo w jednej z trzech lokalizacji – w jeziorze Titicaca, w zatoce Vigo u wybrzeży Hiszpanii oraz w Niedzicy. Prawdziwość tej niesamowitej historii wzmacnia dodatkowo pewne wydarzenia – w 1946 roku do Niedzicy przybył potomek Antoniego – Andrzej Benesz, który kierując się wskazówkami pozostawionymi przez matkę, odnalazł na zamku ukryte pod schodami sznurki inkaskiego pisma kipu, rzekomo wskazujące miejsce ukrycia skarbu. Niezwykle cenne znalezisko nie przetrwało jednak do czasów współczesnych – sznurki spłonęły w pożarze, zanim zostały odczytane. Skarb Talleyrandów Pokój Talleyranda w żagańskim pałacu. Zdjęcie: Robert Weber. Schlesische Schlösser. Dresden-Breslau, 1909. Źródło: Kolejny skarb i kolejne zaginione w czasie drugiej wojny skrzynie to dzieła sztuki i biblioteka zamieszkałej w XIX wieku w Żaganiu Doroty de Talleyrand-Périgord – księżnej kurlandzkiej i Żagańskiej, znanej ze swojego zamiłowania do sztuki. Po śmierci księżnej w 1862 roku zgromadzony przez nią skarb pozostał na zamku w Żaganiu. Dziś na pytanie, co stało się ze zbiorami, próbują wypowiedzieć poszukiwacze skarbów. Dorota de Talleyrand-Périgord (ur. 21 sierpnia 1793 w Berlinie, zm. 19 września 1862 w Żaganiu). Ostatnie wzmianki na temat kolekcji zanotowano w 1944 roku. Szykując się do ucieczki przed Rosjanami, pełnomocnik rządu III Rzeszy poinformował, iż najcenniejsze żagańskie zbiory zostały zapakowane do skrzyń i umieszczone w piwnicy. Rozebrano meble, sporządzono specjalne stelaże do przechowywania obrazów. Część majątku – szczególnie bibliotekę, planowano przewieźć do Miodnicy lub do dworu w Borowinie. Co jednak finalnie stało się ze skrzyniami – tego nie wiadomo. W toku wojennej zawieruchy do Żagania przybywają kolejno Francuzi, Amerykanie i na końcu Rosjanie, sam pałac zostaje przemianowany na szpital. Nie wiadomo kto, jeśli w ogóle, przejął skrzynie oraz co uczynił z ich zawartością. Eksperci wyceniają wartość majątku na 4 miliony marek. Część eksponatów przewinęło się przez domy aukcyjne bądź trafiło do francuskich bibliotek. W dalszym ciągu brakuje jednak lwiej części kolekcji.
Poniedziałek, 27 sierpnia 2018 (16:32) Podczas czyszczenia strychu w urzędzie miasta w Wieliczce przypadkiem natrafiono na pomieszczenie, w którym składowano dokumenty. To niezwykłe odkrycie, bo ostatnie papiery pochodzą z II wojny światowej, od tamtej pory o pomieszczeniu na strychu zapomniano. Dziś odnalezione dokumenty pokazano po raz pierwszy publicznie. Najstarszy z nich pochodzi z 1864 roku. Dokumenty znalezione w Wieliczce z XIX i XX wieku /Józef Polewka /RMF24 Historyków zaskakuje to, że dokumenty są w bardzo dobrym stanie. Mógł na to wpłynąć mikroklimat panujący na strychu. Te dokumenty są z ciężkiego okresu historii Polski i to widać także w Wieliczce. Począwszy od rozbiorów, gdzie część dokumentów zapisanych jest w języku niemieckim, poprzez powstanie styczniowe, poprzez I wojnę światową, Problemy XX wieku, a później eksterminację ludności żydowskiej podczas II wojny światowej. Są na przykład rejestry funduszy na sieroty powojenne, czy zbiórki pieniędzy na wdowy po żołnierzach. Są dokumenty mówiące o mobilizacji przed II wojną światową oraz opowiadające o eksterminacji Żydów - mówi Magdalena Golonka z wielickiego urzędu miasta. Jednym ciekawszych odkryć może być tak zwana Lodownia miejska - czyli miejska chłodnia, która znajdowała się na terenie obecnego parku im. Adama Mickiewicza. Miały być tam przechowywane piwo i wino. No teraz nic nie pozostaje jak tylko kopać w tym parku i przekonać się czy cos tam zostało. O wielu obiektach po prostu nie wiedzieliśmy - podkreśla Golonka. To niesamowite co tam można znaleźć, jest dziennik podawczy, to przekrój życia społecznego miasta - mówi Artur Kozioł burmistrz Wieliczki. Wśród ponad tysiąca znalezionych dokumentów są też takie, które traktują o projektach kanalizacji w Wieliczce. Na mapach z dwudziestolecia międzywojennego można na przykład zobaczyć, jak nazywały się przed wojną niektóre ulice. Większość z dokumentów jest spisanych ręcznie. Nie wiadomo jeszcze, gdzie te dokumenty będą prezentowane na stałe. Burmistrz deklaruje, ze prowadzone są rozmowy z IPN-em oraz Muzeum Żup Krakowskich. Władze chcą jednak by były prezentowane w Wieliczce. Z kolei Tadeusz Jakubowicz przewodniczący Żydowskiej Gminy wyznaniowej w Krakowie nazywa te dokumenty "skarbem". Dowiadujemy się ile mieszkańców tu żyło pochodzenia żydowskiego, to była bardzo pokaźna liczba. To około 40% mieszkańców Wieliczki - dodaje Jakubowicz. (mch)
skarby znalezione po wojnie